Mężczyzna o wyraźnym odcieniu skóry wstał z krzesła i podszedł kilka kroków dalej do wiszącej na ścianie szafki. Drzwiczki zaskrzypiały, gdy Lenny skrzętnie przeszukiwał trzy poziomy półek pełnych tabletek i tajemniczych syropów. Minęła dłuższa chwil, gdy wyciągnął słoiczek z dwudziestoma pastylkami.
– To powinno skutecznie blokować wizje. Jedną rano, drugą przed snem.
– Dzięki Lenny.
– Nie ma sprawy. – były detektyw wstał na chwiejnych nogach i dopiero po chwili ustabilizował swoją pozycję – Alex. – dopiero wtedy dodał do gościa – Jak to nie ty…
– To?
– Złap go. Najlepiej to na miejscu skróć go o głowę.
Crane uśmiechnął się sarkastycznie i z niewyjaśnionymi wyrzutami sumienia opuścił chatkę. Idąc do samochodu czuł na sobie odprowadzający wzrok gospodarza. Spojrzał na zegarek. Była prawie piąta, a słońce nieśmiało wychylało się zza horyzontu. Przekręcił zakrętkę, wyciągnął tabletkę o kolorze brudnej zieleni i pomimo goryczy połknął ją bezdyskusyjnie. Wsiadł do samochodu. Przed wyruszeniem w trasę otarł pot z czoła. Jeszcze oficjalnie dzień się nie zaczął, a już było ciężko wytrzymać ze względu na panującą duchotę.
– Nienawidzę lata. – rzucił na odchodne zapalając auto
Do miasteczka wrócił tuż przed ósmą rano zatrzymując się trzykrotnie. Układał monolog w głowie jak przekazać taką wiadomość. Nigdy nie był w tym dobry. Starając się zachować dystans wyglądał na oziębłe truchło. Teraz będąc na odwyku od wszelkich nadnaturalnych zdarzeń próbował się zmienić. Od wielu lat wczuwał się w odpowiednią do sytuacji rolę. Dopiero teraz odkrywał całą paletę uczuć jakby odwijał papierek od cukierka i próbował na chybił trafił. Często smak mu się nie podobał.
Zatrzymał się na podjeździe. Spojrzał na białe drzwi wejściowe wciąż nie mając żadnego planu działania. Wysiadając z wozu jedynie o czym pomyślał to o fakcie, że ta sobota będzie gwoździem do trumny tej rodziny. I szczerze zmartwiony zastanawiał się w głębi serca czy John w ogóle przeżyje taką informację.
Zapukał ostrożnie. Nikt mu nie odpowiedział. Zapukał ponownie bardziej energicznie. Usłyszał leniwe kroki i chwilę później stał wpatrzony na czarnoskórego mężczyznę zmęczonego po nocnych harcach z żoną. Benett spojrzał podejrzliwie, przetarł oczy zaskoczony przybyciem szeryfa o tak wczesnej porze w sobotni poranek. Przeciągając się wydobył z siebie charakterystyczny, bardzo niski ton głosu.
– Na pewno trafiłeś pod właściwy adres? – nie ukrywał swojego niezadowolenia
– Musimy porozmawiać.
Comments are closed.