Aleksander chciał jakoś zareagować, ale skoczna muzyka country rozbrzmiała z telefonu. Kompletnie nie pasowała do scenariusza nakreślonego przez reżysera. Na ekranie widniało znane mu nazwisko. Dzwonił jego zastępca Jack Rubin. Lekko zdziwiony odebrał połączenie. Słysząc po raz kolejny w tym dniu zmartwiony głos policjanta rzucił pełne współczucia spojrzenie na siedzącego tuż obok niego Johna.
Amerykanin wstał z werandy i błagalnie leniwym krokiem wszedł przekazać żonie złe wiadomości. Natomiast Crane wysłuchując kolejnych słów zezłościł się. Jego serce pompowało krew z niesamowitą szybkością. Dudnienie wywołane przez naturalną pompę niemalże zagłuszyła rozmowę. Poirytowany zakończył rozmowę i prędko zbierając się na równe nogi doskoczył do samochodu. Ruszył do kostnicy zostawiając tragedię rodziny Benettów za sobą.
Przed prosektorium czekał na niego wystraszony Jack. Nie mógł przewidzieć reakcji szeryfa. Ten wyskoczył z wozu jak poparzony i ruszył w stronę roztrzęsionego mężczyzny. Bardziej w tamtej chwili zastępca przypominał zabłąkanego kundla wystraszonego przez burzę niż stróża prawa pilnującego porządku.
– Jak to w ogóle możliwe?! – wydarł się tak głośno, że przypadkowa para naprzeciwko usłyszała go – Możesz mi to wytłumaczyć? – gdy zorientował się, że ludzie przyglądają się sytuacji obniżył ton i popchnął Rubina, by ten wszedł do środka – Jak może zniknąć ciało?
– Nie wiem. – wymamrotał bardzo niepewnie
– Gdzie jest Duncan do cholery?
– No właśnie jego też nie ma.
Były detektyw wparował do głównego pomieszczenia z trzema stalowymi stołami i dwunastoma półkami szczelnie zamykanymi na martwe ciała. W szale rozejrzał się. Zauważył kilka kropel krwi na najbardziej wysuniętym stole po lewej stronie. Pomyślał, że to właśnie tam ciało Rossie leżało. Podszedł bliżej powoli opanowując nerwy. Nie zauważył żadnych oznak walki. Okropna myśl przeszła mu przez głowę, że to właśnie zaginiony policjant jest mordercą. Jednak szukając w pamięci obrazy widział bardzo realnie, że jego podwładny nie miał poranionych dłoni.
Stojąc blisko lodówek począł woń, którą za pierwszym razem nie rozpoznał. Im bliżej stał metalowych drzwiczek tym zapach stawał się intensywniejszy, by w pewnym momencie wręcz przytłaczać i zmuszać do reakcji wymiotnej.
– Podejdź tutaj. Powąchaj drzwiczki.
– Co? Nie będę wąchał lodówki.
– To nie są żarty. – widząc szeryfa, który pochyla się, by precyzyjniej znaleźć źródło zapachu policjant w końcu podszedł z dużą dawką niepewności. Gdy wyczuł również specyficzny swąd od razu jego umysł rzucił dość odważną hipotezę
– Czy to nie farba fluorescencyjna?
Aleksander odwrócił się w stronę Jacka. Oczy zaświeciły mu się jak reflektory od samochodu. Rzeczywiście po sugestii również i on odnalazł pasujące do siebie puzzle. Skrzętnie ułożył twórczy obrazek.
– Zgaś światło. – rozkazał stanowczo
Rozbiegli się w przeciwne kierunki. W jednej z szuflad znalazł latarkę świecącą w ultrafiolecie. Gdy światło zostało zgaszone i strumień światła rozjaśnił ciemne pomieszczenie żółto-zielone litery ukazały się na metalowych drzwiczkach. Napis przedstawiał jedno zdanie namazane bardzo niechlujnie jakby ręka drżała podczas pisania.
– W małym Pałacu Wagabundów jest miejsce, gdzie nawet król chodzi piechotą. – zdezorientowany zastępca przeczytał całą sentencję na głos – Że jak?
– Morderca się z nami bawi, a to zły znak. – Crane wymamrotał pod nosem stwierdzenie, ale akustyka w prosektorium była tak dobra, że Rubin pomimo tego zdołał to usłyszeć
– Przepraszam, ale czemu to zły znak?
– To znaczy, że on dopiero zaczął mordować.
Comments are closed.