Medium: Mroczny pasażer, Rozdział II – część II
Jeszcze raz spojrzał się na nazwę restauracji „Mała Australia” i przypomniał sobie złowrogi napis na drzwiczkach „W małym Pałacu Wagabundów jest miejsce, gdzie nawet król chodzi piechotą.” W głowie pomyślał o najgorszych epitetach w stronę mordercy. Chwilę później zaparkował tuż przed wejściem do zamkniętego baru. Pomyślał, że to rzeczywiście dziwne, że Sebastian jeszcze nie otworzył swojego przybytku. Znany był z diabelskiej punktualności pomimo że rano nie miał zbyt dużo gości.
Aby niepokoić przypadkowych przechodniów wysiadając z samochodu nie wyciągnął pistoletu z kabury. Pomyślał właściwie to to dość niepewny ślad i prędzej się wygłupi niż rozwiąże tajemniczą zagadkę. Podszedł do przeszklonych drzwi i starał się zajrzeć do środka. Nie dostrzegł żadnych niepokojących symptomów. Jednak, by uspokoić swoje buzujące wnętrze, które nie odpuszczało wciąż sygnalizując właściwy trop, szeryf obszedł budynek, by znaleźć się na tyłach restauracji.
Tam sprawa wyglądała zgoła odmiennie. Na podjeździe zaparkowany był samochód właściciela, ale po samym człowieku nie było śladu. Drzwi do przybytku były lekko uchylone. Zrobił już kilka stosownych kroków, by wejść do środka, gdy dostrzegł zerwaną kłódkę leżącą tuż obok prowizorycznej szopy. Służyła przede wszystkim jako magazynek dla Sebastiana. Często dorabiał jako złota rączka w mieście. Mówiono nawet, że jeśli Hulley nie umie czegoś naprawić to lepiej jest to po prostu wyrzucić.
Nie przejmując się ewentualnymi świadkami wyjął i odbezpieczył broń. Powoli zbliżał się do drewnianej konstrukcji. Będąc stosunkowo blisko, by chwycić za klamkę usłyszał ciche pojękiwanie. Nie zastanawiając się dłużej wszedł z impetem. Zatrzymał się natychmiast na progu, gdy ujrzał związanego właściciela taśmą. Z przerażeniem odkrył, że mężczyzna był pozbawiony oczu. Te leżały w słoiku na półce tuż przy wejściu po prawej stronie. Pływały w formalinie, przynajmniej tak założył.
Nerwowo wyciągnął telefon, by powiadomić o całym zajściu. Prosił przy tym o jak najszybszy przyjazd karetki. W międzyczasie rozejrzał się po pomieszczeniu w obawie przed zastawionymi pułapkami. Sebastian Hulley był w amoku. Cierpiał katusze i z tego względu nawet nie wyczuł obecności Aleksandra. Ten z kolei miał coraz większą pewność, że ma do czynienia z szaleńcem. Zastanawiał się przy tym czemu oszczędził życie temu mężczyźnie.
Nim zdążył nawiązać dialog sam ze sobą postanowił obejrzeć restauracje. Ostrożnie uchylił drzwi na całą szerokość. Niemal natychmiast od wejścia poczuł intensywny smród. Teraz nie miał żadnych wątpliwości, że był na właściwym tropie. Był poniekąd wściekły na zaprezentowaną odwagę oponenta. Była wręcz wulgarna. Naśmiewał się ze stróżów prawa do tego stopnia, że postanowił urządzić przedstawienie tak blisko komisariatu.
– Czujesz jak unosi się w powietrzu ten niewyobrażalnie smakowity kąsek. Przeczuwasz to co już wiemy, ale nie chcesz się przyznać przed sobą. Hipokryta z ciebie. Szuja zakłamana. Już dawno powstrzymałbyś tego wariata jakbyś odłożył na bok te szarlatańskie specyfiki. Nie pamiętasz już jak wchodziłeś w początkowym etapie wizji? Ta skraplająca woda na opuszkach palców. To zatrzymujące się serce. Te mięśnie zesztywniałe. Tylko my wiemy, że to ciebie ekscytowało. Nawet podniecało. Byłeś w tym tak dobry.
Szeryf mozolnie posuwał się przez korytarz będąc ciągle zatruwany przez tajemniczy głos siedzącego w jego wnętrzu buty. W starych księgach nie odnalazł odpowiedzi kim bądź czym jest istota. Miał tylko pewność, że pochodzi z tego drugiego świata. Nie znał też konkretnej daty kiedy przybysz chwycił się jego duszy i pojawił się w ludzkim ciele. Odkąd dzięki lekarstwom serwowanym przez Indianina Alex zaczął blokować wizje, istota stała się bardzo rozmowna. Powstała z tego tragikomiczna wersja Jezusa błąkającego się przez czterdzieści dni przez pustynię. Wtedy to szatan prawił monologi natomiast dzisiaj w tę rolę odgrywał demon.
Crane do tej pory nigdy nie odpowiadał na niecodzienne zaloty. Starał się ignorować niechcianego towarzysza. Próbował z całych sił uciszyć go różnymi ziołami, narkotykami czy hektolitrami taniej wódki. Nic nie pomagało. Mroczny pasażer odzywał się wtedy i tylko wtedy, gdy sam nabierał ochoty na jednostronną rozmowę.
Będąc na zapleczu nie dostrzegł śladów walki. Był bardzo zaniepokojony tym faktem. Wszystko było w idealnej harmonii. Każdy przedmiot stał na swoim miejscu. Nawet stare pudła w kącie wyglądały na stałych rezydentów tej przestrzeni. W końcu doszedł do toalety. Dopiero wtedy zobaczył pierwsze symptomy nadciągającej diagnozy. Kilka zaschniętych kropel krwi na klamce niezamkniętych do końca drzwi.
W tamtej chwili nawet odznaczony za odwagę policjant zawahał się. Nie wiedział i nie mógł mieć pewności czy pomieszczenie jest bezpieczne. Po walce ze swoimi wątpliwościami wpadł do środka. Wtedy też zrozumiał, że przeciwnik nie jest zwykłym maniakalnym zwyrodnialcem. To było coś więcej. Coś o wiele bardziej niebezpiecznego. Ujrzał pokręcone dzieło sztuki – religijny ołtarz wiary.
Comments are closed.