Czekając jeszcze chwile na uspokojenie nerwów odpalił ponownie auto i wjechał ostrożnie na asfaltową drogę. Gdy trzykrotnie upewnił się, że jest sam w samochodzie ruszył przed siebie. Miał nawet pewną myśl, która utkwiła mu gdzieś z tyłu głowy, że niewykluczone, że Lenny pomylił specyfiki. A może dostał zbyt silny środek i zamiast zagłuszać jego problemy to tylko je urealnia? Czytał kiedyś w kronice policyjnej o narkotyku, który był postrachem w latach siedemdziesiątych. Przy zbyt dużych dawkach powodował halucynacje i samobójstwo. Szybko jednak odrzucił bzdurne jego zdaniem idee skupiając się na drodze.

W końcu po monotonnej podróży zaparkował przed domem Indianina. Z wielką ulga zgasił silnik samochodu i spojrzał na uderzające o futrynę drzwi wejściowe. Nabrał powietrza w płucach chwilę przed tym, gdy zmusił ciało do wyjścia w rozgrzaną do czerwoności wydeptaną ścieżkę. Lato doskwierało od samego początku, ale dzisiaj wyjątkowo prażyło tworząc niemalże piekielną ścianę ognia.

Gdyby nie słońce wiszące w zenicie detektyw przeżywałby powtórkę z rana. Zapukał nerwowo oczekując szybciej reakcji. Nie doczekał się żadnej. Zaniepokojony widząc otwarte drzwi już z policyjnego auta wyciągnął spluwę i bardzo powoli wślizgnął się do środka. Poczuł niepokój wchodząc do zadymionego pomieszczenia. Jego obawy chwilę później urzeczywistniły się w postaci siedzącego z podciętym gardłem przyjaciela. Wielka kałuża krwi zebrała się wokół wygodnego fotela. Była ciemna, a ze względu na słabe oświetlenie pokoiku wyglądała jak smoła kapiąca z ohydnej rany.

Cięcie było na tyle głębokie, że sprawca pomimo trudności wysunął język na zewnątrz tworząc przerażający krawat. W prawej dłoni wciąż dymił przygotowany wcześniej skręt o dziwnym zapachu.

– Mój Boże. – rzekł z wielką niechęcią przecierając dłonią zmęczone oczy

Spojrzał raz jeszcze w kierunku trupa. Szczęka mimowolnie opadła w dół, a oczy trzymane przez niewidzialną siłę prawie wyskoczyły z oczodołów. Siedlisko było puste, lekko zakurzone. Nie było natomiast żadnych śladów po czerwonej fontannie. Przecierając zimny pot z czoła dotknął chłodnej skóry fotela. Nikt nie mógł przynajmniej od godziny tutaj siedzieć.

Dusząc się wybiegł z domku przez frontowe wyjście. Złapał się za kolana i próbował walczyć z narastającą nerwicą, która gromadziła się pod skórą. Sny na jawie pojawiały się coraz częściej. Niszczyły jakiekolwiek pokłady pewności siebie. Nigdy wcześniej nie czuł się tak zestresowany i bezbronny jak teraz. Z trudem trzymał emocje na wodzy pod postacią drżącej dłoni.

– Wszystko w porządku? – kobiecy głos pełen udawanej litości spowodował, że mężczyzna uniósł głowę do góry. Kilka metrów dalej stała kobieta w średnim wieku o indiańskich rysach twarzy. Spoglądała na niego z niechęcią.

– Dzień dobry. – odrzekł zachrypniętym głosem po czym kilkakrotnie odchrząknął kaszląc dość głośno – Przyjechałem do Lenniego. Wie pani gdzie on jest?

– Pojechał w stronę kanionu może z godzinę temu. Czemu go nękasz? – nie bardzo ukrywała negatywnego stosunku do niego

– Proszę pani, nie nękam. Przyjechałem prywatnie. – rzuciła wyzywające spojrzenie w jego stronę

– Prywatnie?

– Lenny to mój przyjaciel. – zmarszczyła brew jakby nie dowierzała w jego słowa

– Crane? Detektyw Crane?

– Właściwie to były detektyw, ale nazwisko się zgadza.

– O! – jej poważna, lekko przerysowana twarz nabrała łagodniejsze rysy – Lenny o tobie mówił. Przepraszam! – szybko podbiegła do policjanta – Mówił, że jedzie w stronę kanionu. Nie wiem dlaczego. Dawno się tak nie zachowywał. Nie chciał pogadać, rzucił tylko ogólnikowy opis twojego wyglądu, a ja mu przecież mówiłam, że nie mam wyobraźni do twarzy. To skąd miałam wiedzieć? No proszę powiedzieć czy nie miałam racji. Jeszcze raz przepraszam! – całą sentencję wyrzuciła z siebie na jednym wydechu

4 komentarzy
Najstarszy
Najnowszy
Pokaż wszystkie komentarze
Kathy Leonia
2 czerwca 2018 08:57

Ci Indianie to podejrzane typki;p bym nie chciała mieć ich za ziomków;p

Kathy Leonia
Odpowiedz  Mariusz Walczak
3 czerwca 2018 08:59

ciekawe ale straszne:D ciarki w żyłach powodują;p