4 lipca 2020 - Własne przemyślenia

Opowiem ci historię. Historię o mnie. Żywię głęboką nadzieję, że ją zrozumiesz albo chociaż zaakceptujesz. Spójrz w górę. Co widzisz? No tak, błękitne niebo i lśniące diamentami słońce, a gdy spojrzysz przed siebie to zauważysz mnie próbującego się uśmiechać. Przynajmniej staram się to robić od jakiegoś czasu. Tym bardziej, że próbuję to dobre określenie.

Prawdę mówiąc jestem zagubiony w wielkim świecie. Przeraża mnie swoim istnieniem. Nie mam domu ani celu. Jestem jak odwieczny tułacz, który w bagażu dźwiga puste serce oraz roztrzaskaną duszę. Zaskoczony? W końcu widzisz zmiany, nie raz gwałtowne, nie raz subtelne, ale je dostrzegasz. Są jak pociągnięcia świeżej farby na starym płótnie. Więc pytasz się dlaczego ci to opowiadam. Odpowiedź jest prosta. To tylko pozory tak jak i mój uśmiech, bo to nie jest takie proste się zmienić. Otworzyć. Zaufać światu. Nigdy nie jest. Życie nie jest proste i dobrze o tym wiesz. Chociaż pozory to też złe dobrane słowo. To tak naprawdę mały, malutki krok… pierwszy krok w długiej podróży po odkupienie. Po szczęście. Po spokój. Po odrodzenie, bo słyszałem, że tak naprawdę jesteśmy piękni i to piękno chcę w końcu zobaczyć.

Musisz zrozumieć jedną prawidłowość zanim mnie ocenisz. Niektórzy czekają cały tydzień na weekend. Są też tacy co czekają cały miesiąc na wypłatę. Jeszcze inni czekają cały rok na wakacje, a są też tacy jak ja co czekają całe życie na szczęście. I znów zapytasz się dlaczego czekam, a raczej dlaczego czekałem. Otóż w moim świecie panowała jedynie ciemność. Nie dlatego, że słońce gasło, a gwiazdy umarły. Po prostu na mojej drodze stała i wciąż stoi wielka bestia. Jest olbrzymia. Przeolbrzymia. Ma kły, pazury i jest przebiegła. Jest również nieśmiertelna. Podła i zła.

I właśnie ta maszkara każe mi walczyć ze sobą przy użyciu złamanego miecza, bo jest niesprawiedliwa. Atakuje wtedy kiedy jestem sam i nieważne ilu ludzi jest wokół mnie, bo samotność ma wiele twarzy. Raz za razem przegrywałem każdą batalię. Umierałem wewnętrznie przez każdą poniesioną porażkę. Dni stawały się coraz krótsze, a noce coraz straszniejsze. W tej ciemnej toni bez wyrazu zaczął słyszeć szepty, która ciągnęły mnie w dół. A ten dół wił się niemalże w nieskończoność jak wąż czyhający na swą ofiarę. W najmroczniejszej godzinie swego życia zajrzałem w samą otchłań. I ona spojrzała na mnie. Wtedy zrozumiałem, że ona zapamiętała mnie po kres naszych dni. Jest pamiętliwa. Jest przerażająca. Wtedy poznałem prawdziwe imię bestii.

Sądziłem, że nic mnie nie uratuje. Jednak pewnego dnia zdołałem wygrać z bestią, bo usłyszałem tym razem szepty dobrych ludzi. Silnych ludzi. Pięknych ludzi. Wygrałem. Ten jeden raz. Potem znów przegrałem i kolejny raz poniosłem porażkę. Aż wygrałem po raz drugi. Wtedy zauważyłem w moim świecie iskrę wyglądająca jak wypalający się knot świecy. Ona się nie pojawiła w magiczny sposób. Ona tam istniała od samego początku.

I to pozwoliło mi w końcu ruszyć z miejsca. Już nie czekam. Ten jeden mały, malutki krok był dla mnie czymś wyjątkowym. Aż zachłysnąłem się jego mocą i dlatego znów musiałem upaść. I upadłem. Wiedząc jednak, że jestem wstanie rozczepić chociaż na krótki moment wszechogarniający mnie mrok wstałem i spróbowałem raz jeszcze. I jeszcze i tak za każdym razem, gdy miałem na to siły i tak jak poprzednio za każdym pasmem porażek pojawiało się zwycięstwo. To zwycięstwa nas budują. I mnie zbudowały.

To co widzisz przed sobą to efekt tych zmagań, tej okrutnej bitwy pomiędzy mną a otchłanią. Wydawać się może, że zmiany są olbrzymie, ale tak jak wspomniałem – to tylko mały krok na długiej, krętej drodze, aby zacząć żyć, ponieważ problemy nie minęły, a bestia nie odeszła dlatego ta podróż dopiero się rozpoczęła. To będzie wyboista, trudna ścieżka i wiem, że niekiedy braknie mi wiary i sił i stąd moja prośba abyś mnie postarał się zrozumieć. A jeśli nie potrafisz to chociaż wesprzeć mnie. Upadnę podczas tej wędrówki nie raz czy dwa, ale wielokrotnie, ale dopóki starczy mi sił będę próbował wstawać i walczyć z potworem, z… bestią naszych czasów. Będę próbował nadal się uśmiechać, nadal się zmieniać, aby któregoś dnia przestać próbować, a po prostu się uśmiechnąć. Na tym to właśnie polega, aby nie próbować, a czynić. Ale zanim do tego dojdzie trzeba wyruszyć w podróż, aby odzyskać siebie. Podnieść ducha, skleić duszę i napełnić serce. Dopiero wtedy przestajemy próbować.

Teraz rozumiesz? Nie musisz. Wystarczy, że będziesz, bo to dopiero początek walki o odkupienie. O moją zbłąkaną duszę. A niech ma dusza przeklęta będzie, bo na końcu muszę wyznać przed tobą swój najgorszy czyn – skłamałem. Skłamałem wielokrotnie, ponieważ to nie jest moja historia. To nie tylko moja historia. To historia wszystkich ludzi, którzy posmakowali porażki o jeden raz za dużo. To historia ludzi ze złamanym sercem, ze zniszczoną duszą i złamanym duchem. To historia osób, które codziennie mijasz na ulicy, w sklepie, na chodniku, w kinie czy w pracy. Wyglądają na szczęśliwych, ale to tylko pozory, bo oni też próbują się uśmiechnąć. Wiedzą bowiem, że jeśli zaprzestaną swoich prób ich światło zgaśnie w mroku, a tego jednego światła, które tak uparcie się tli jak knot świecy nie można zapalić ponownie. I niestety, wielu z nich zgaśnie bezpowrotnie, bo w tej wojnie nie zawsze wygrywa dobro. Nie zawsze triumfuje nadzieja, bo bestia jest nieśmiertelna i nigdy nie zapomina.

Więc jeśli możesz to idąc przez swoje życie zostawiaj dla nich, dla mnie, dla nas lampiony wypełnione kolorami wielobarwnego światła, które wskażą właściwą drogę, bo to daleka droga do Seattle…

 

** Tytuł zaczerpnięty z rozdziału „Daleka droga do Seattle” z książki „Ostatni Egzorcysta”.