28 maja 2022 - Inne Własne przemyślenia

Stoję na wzgórzu przesiąknięty porażkami i trwonię ten moment pełen zadumy. Widzę grzmoty życia rozdzierające czarny całun nieba. Słyszę zawodzenie ponurych dziewic tkających nić mojego istnienia. Wołają mnie, abym przybył na uroczystą przysięgę zguby. Pokazują dwór plugawy i sługi nieczyste. Tworzą poezję marną, gdzie słowa przegniły w czeluściach ludzkiego umysłu. Te przeklęte kobiety tańczą obłędnie przy ognisku trwogi. Zapraszają szaleńczo swego wybawiciela. Nucą pieśń o swoim kacie.

Więc stoję na wzgórzu obijany przez deszcz srogi. Widzę nieprzeniknioną toń wody i lustrzane odbicie moich przewinień. Jestem potworem, karykaturą bohaterstwa i widmem barda. Odziany jestem w szatę przyozdobioną w mistyczne symbole upadku. Robię rachunek sumienia. Obliczam frazesy swego żywota i tworzę posągi martwych bogów. Nie mam idoli, nie posiadam władzy ani możliwości, aby odwrócić swój los.

Podejmuję zatem decyzję. Nieodwracalną, błędną… moją. Tylko moją. Zamykam oczy i poddaję się woli mrocznego nurtu rzeki, która rozciąga się pod moimi stopami. Wzburzona woda porywa moje ciało. Czuję uderzenie zanurzając się w toń nieprzeniknionego losu. Szum fal niekończącego się wyścigu szczurów oplata mnie ze wszystkich stron. Dusi mnie. Wyrywa członki. Poddaje w wątpliwość mojego ducha. Nie walczę, nie wyrywam się z tego złego uścisku, ponieważ w głowie dudnią mi wszelkie niewyjaśnione sprawy i alternatywne wypowiedzi, które powinienem wypowiedzieć eony temu. Niespełnione wyrzeczenia wciąż jak sępy żywią się padliną czarcich myśli.

Płynę w dal daleko poza horyzont zrozumienia. Zanurzam się w swoim pleśniowym sosie marazmu. Zmierzam do rezydencji mojego kresu. Do dziewic plugawych. Do łotrów i pasożytów mojego dobrego słowa. Zbliżam się do tańców, śpiewu i rytuałów. Gnam poza czasem, wyjaśnieniem i akceptacją, aby zdążyć na uroczystość. Na bal wszystkich przeklętych i obdarowanych przez mściwy los. Idę ku zagładzie, ku obrzydliwemu pięknu i kresu wszystkiego co znane. Jestem obłudnikiem, tchórzem i mścicielem.

Zostaję wyrzucony na brzeg pełen ostrych jak brzytwa kamieni. Skóra pęka, a żyły puchną od krwotoków. Jestem, odpowiadam wstając na chwiejne nogi pokryty karmazynowym atramentem fałszywego talentu. Wyobraźnia pulsuje bólem i cierpieniem. Wibruje pustką, ponieważ nie znajduje ona godnych słów, aby pożegnać swego wędrowca, który z każdym kolejnym krokiem zatraca się w zamkniętym świecie groteskowych głosów. Te głosy, te demony żyją we mnie i w mojej głowie. Są jak plagi egipskie, jak nienawiść faraonów.

W blasku błyskawic i fleszy, przy akompaniamencie drwin i szyderstw, na czerwonym dywanie utkanym przez złość i brudne spojrzenia, umiera cząstka mnie. W uroczystej przysiędze wracam do swego królestwa, gdzie obce są dusze innych osób i nakładam na siebie wieniec pogrzebowy, aby samotność mogła ucieszyć się z mojego przybycia. Wraca syn marnotrawny, szepczą cienie. Wraca tułacz przeklęty, mówią porzucone słowa. Wraca mój kochanek, cieszy się mrok. Wracam do domu, gdzie moje miejsce, zaklinam rzeczywistość porzucając wszelką nadzieję na zmiany, bo pomimo marnych chęci na światło, radość i sukces, najlepiej żyć – choć krótko – tam gdzie nasze miejsce. A domu nie wybieramy to on wybiera nas.

Oto cała farsa uroczystości zwanej życiem.

Na koniec przypomnienie o najnowszej mojej książce, którą można zakupić tutaj —> Kronika Michaela Knighta