Pałętam się przez puste korytarze martwego umysłu. Zamiast roztańczonych słów pełnych wigoru oraz wątłej magii słyszę jedynie skostniałe wołanie białego szumu. Nadaremnie próbuję walczyć z tą nieprzeniknioną pustką. Jest ona niczym czarna, ogromna bestia co przesłania mój świat. Fenrir udręki z oddali wygląda niczym potężna, sapiąca góra mięsa pokryta czarną jak smoła sierścią co rzuca swój ponury cień na wyschniętą krainę natchnienia. Martwa to kraina, bo umarły w niej zdania i akapity niegdyś żywe jak zielone, soczyste wzgórza pełne uniesień, dramatów i zaskakujących zwrotów akcji. Dziś w kraju bez historii, bez opowiadań, bez monologów i dialogów pozostały jedynie wspomnienia brzmiące jak powykręcane, spaczone echa dawnego sztandaru wyobraźni.
Groza marazmu, drętwota umiejętności, otępienie talentu, chciwość abulii, groteskowy bezwład przenikliwości i martwota intelektu rozrywa moją duszę na kawałki. Krztuszę się własną krwią pełną niedopowiedzeń. Rozsadza mnie nienawiść i bezsilność wobec sił starszych niż życie, okrutniejszych niż przeznaczenie. Ta nicość, dzicz przeklęta jak kajdany uwierają na zwojach mózgowych i karzą za każdą, nawet najmniejszą próbę zmartwychwstania.
Oszukuję się. Okłamuję. Stękam. Ujadam. Krzyczę. Płaczę i raz jeszcze próbuję wypełnić białą kartkę papieru czarnymi runami mojego istnienia. Jednak ta próżnia, ta pustynia pełna boskich przekleństw niczym wygłodniałe monstrum połyka mnie i trawi w osoczu pełnych rzygowin, drętwych metafor, niemądrych epitetów i płytkich alegorii.
Co noc umieram rozrywany przez okrutników mieszkających na rozwidleniach błękitnych, dudniących szyderczością krwawych autostrad, które tworzą mapę porażki tuż pod moją zniszczoną przez wyrzeczenia skórą. Jestem niczym Prometeusz co skradł na chwilę ogień olimpijski lecz zamiast wybaczenia na końcu tej historii spotkała mnie okrutna kara, gdzie córa przebrzydła o dwóch fałszywych licach obserwuje przeklęte zmagania w celu odwrócenia mojego parszywego losu. Hel jest niezłomna i cierpliwa w swej uległości.
Gniję zatem na dnie Hellheimu oczekując zbawienia wiedząc, że nawet Wszechojciec o dwóch wszystkowidzących krukach nie zdołał odgnić swego Ragnaroku. Więc w tej próżni, w pustce, w żałosnym odludziu rodzi się strapienie – myśl przewodnia całego tego bezwładu – czy bogowie oddadzą mi moje królestwo ze słów czy jednak jak Wieża Babel jestem skazany na upadek?