
Och kapitanie, mój kapitanie! Dryfujemy na morzu katorgi rzemiosła i niezrozumienia talentu gdzie magia poezji nic nie znaczy. Metafory umarły tuż przed opuszczeniem suchego lądu, a przed nami rozciąga się złowrogi horyzont malujący czernią i purpurą iluzję przyszłych zwycięstw. Łudzi nas słodkimi pejzażami obiecanych nam krain, mami nas piękną melodią kłamstwa w symfonii porażki.
Och kapitanie, mój kapitanie! Tułamy się na krańcach znanego nam świata poszukując rozwiązań naszych problemów. Chowamy się w cieniach pomysłów niegodni obłudnego światła prostoty. Szepczemy obumarłe słowa naszym wrogom, pijemy jad z naszych ran i słuchamy naszych nieuczciwych głosów rozbrzmiewających w naszych głowach. Jesteśmy tylko my i nasze grzechy, nasze nadzieje i nasza załoga pełna oszczerstw, nieprzyjaciół i tych podłych spojrzeń skrytych za fasadą uśmiechów. Jesteśmy ni martwi ni żywi. Jesteśmy wygnani a jednocześnie trwamy na pokładzie ubrani w żałobną biel. Jesteśmy przekleństwem przynosząc cuda. Jesteśmy wybrani tworząc klątwy pełne nienawiści.
Och kapitanie, mój kapitanie! Czas naszej wspólnej wojaży dobiega końca. Widzę port i okrutnych ludzi czekających na nasze przybycie. Słyszę dzwony upadłego kościoła i spichrzowy pomnik naszej odwagi. Jesteśmy symbolem entropii, oszczerstw i zmian okrutnych. Jesteśmy stagnacją, złem i potworem. Jesteśmy okrutnikiem, czarnoksiężnikiem słów plugawych i wizjonerem pogardy. Jesteśmy liderem co całuje stopy porażki. Jesteśmy szefem co ciągle spogląda pod własne nogi i upadamy jako nędznik bez swego królestwa. Jesteśmy namiestnikiem upadłej woli i mrocznych myśli. Jesteśmy niewolnikiem projektu, karłem olbrzymów, plagiatem pomysłów jak również słonym cukrem unoszącym się na bryzie wojennej zawieruchy.
Och kapitanie, mój kapitanie! Przybyliśmy do celu o barwach karmazynu, błękitu i złota. Liść z klonu zatonął rozbijając się o niemożliwość, a drwina wypełniła kadłub alkoholika. Pieniądze zszargały nasze imiona, plotki zaprowadziły nas na szafot, a kat o judaszowym spojrzeniu dokonał zniszczenia. Pozostała po nas pustka. Wyrwa uchwyciła majestat naszych ostatnich chwil i doprowadziła nas do samego końca. Rozwiązanie nastąpiło tuż po świście. Gwiździe. I oklaskach.
Och kapitanie, mój kapitanie! Znów możemy rozpocząć wielką tułaczkę zapomnienia. Bez fanfarów, bez radosnych trąb, bez wyrzeczeń i oczekiwań. Bez niewolnictwa, nieśmiałości, ciężkiej pracy i tysiącach chorób zmęczonego umysłu. Och kapitanie, cóż to za cudny dzień! Cudny poranek. Cudny ostatni obowiązek. Mój kapitanie… znów jesteśmy wolni. Wolni od prawdy, kłamstw i życia. Jesteśmy nieskończeni w naszym mroku.